Pozwalam sobie zacytować tekst pana Pawła Huelle w obronie nauczycieli, który jest adresowany do pana Leszka Balcerowicza.
I swoją drogą – panie Pawle, dziękuję!
Szanowny i Drogi Panie!
Dotknął Pan sedna sprawy – debaty na temat edukacji w naszym kraju. Jeżeli zajmuję głos w tej sprawie – mam do tego co najmniej równe prawo jak Pan – prawie piętnaście lat pracowałem w systemie oświaty – od szkoły podstawowej, poprzez liceum i szkołę zawodową, wreszcie w dwóch szkołach wyższych – Akademii Medycznej w Gdańsku, oraz w Uniwersytecie Gdańskim.
Bardzo lubiłem mój zawód nauczyciela, spełniałem się w nim – w sensie zarówno ambicjonalnym, jak emocjonalnym. Odszedłem, ponieważ nie mogłem z jednej, uczciwie zapracowanej pensji – utrzymać rosnących kosztów utrzymania rodziny. Musiałem – jak wielu moich kolegów po fachu – bez przerwy dorabiać, by starczyło do pierwszego. Większość z nich dawała korepetycje. Ja miałem to szczęście, że dochody z mojej pracy literackiej – w pewnym okresie – stanowiły główną pozycję budżetu domowego.
Zapewniam Pana, że nie żyliśmy ani rozrzutnie, ani na kredyt. Nie byliśmy – jak Pan to lubi ujmować – roszczeniowcami. Nie miałem w tym czasie ani własnego samochodu, ani mieszkania. Przy rodzicach: w jednym pokoju o powierzchni niespełna 20 metrów, z żoną i dzieckiem. Prace moich uczniów poprawiałem nocą, w kuchni, gdy wszyscy już w domu spali, także wszelkie obowiązkowe sprawozdania – których z roku na rok przybywało – pisałem w tejże kuchni, nieraz do świtu. Moje powieści i opowiadania były w tym czasie dodatkiem do tej pracy – też nocnym, powiedzmy – hobbystycznym.
Tak, miałem w ramach etatu owych osławionych osiemnaście godzin w tygodniu. Ale – czy Pan zdaje sobie sprawę, że do tych osiemnastu godzin dydaktycznych – dochodziło co najmniej drugie tyle – na poprawianie klasówek i wypracowań. Na spotkania z rodzicami. Na pisanie obowiązkowych projektów lekcji. Popołudniowe rady pedagogiczne. Pracę ze szkolnym psychologiem – w sprawie tak zwanych trudnych uczniów. Tej pracy nikt nigdy nie wliczał do etatu: była oczywistością w szkolnej przestrzeni, ale każdy mógł – jak Pan obecnie – powiedzieć, że nauczyciel za mało pracuje na swoje wynagrodzenie.
To oburzające: Was, ekonomistów, nikt nigdy nie rozlicza ze skutków waszych mylnych prognoz, z milionowych dopłat do banków, z zaprzepaszczonych funduszy, z nieudanych inwestycji. Jesteście właściwie jak szlachta w dawnej – pierwszej Rzeczypospolitej – ponad prawem. Stanowicie elitę. Dobrze – stanowcie, – ale dlaczego Pan – jako przedstawiciel tej elity – uparł się akurat krytykować nauczycieli?
Mój pradziadek Tadeusz Fiedler był profesorem Politechniki Lwowskiej. I dwukrotnie obranym rektorem tej uczelni. Jego pobory – jeszcze w czasach CK Austrii – starczyły w zupełności na w miarę średnie, zamożne życie. Nie musiał brać tak zwanych fuch, zleceń. Jeśli dokonywał jakichś ekspertyz – np. dla przemysłu naftowego – to dlatego, że się tym interesował, że zależało mu na rozwoju przemysłu krajowego, bo się na tym znał. Nauczyciel w Drugiej Rzeczypospolitej – czy to w szkole podstawowej, czy w średniej (nie mówiąc o wyższej) zarabiał tyle, że mógł ze swojej pensji utrzymać czteroosobową rodzinę z jednej pensji.
Dziś obowiązuje inny model wymuszony przez rzeczywistość ekonomiczną. Etat nauczyciela to – rzecz jasna – podstawa, – ale trzeba mieć jeszcze dwa, trzy miejsca – żeby dorobić. W związku z czym mamy taką sytuację, jak na wielu polskich uczelniach: Etat podstawowy to kotwica, reszta to suma rozmaitych zleceń, dodatkowych prac, drugich i trzecich etatów.
Czy uważa Pan to za słuszne? Dobre dla polskiej nauki? Edukacji? Szkolnictwa? Ile – Pańskim zdaniem – powinien zarabiać nauczyciel szkoły średniej, żeby całkowicie oddał się swojej pracy i żeby – nie musiał być domokrążcą korepetycji? I żeby jego prestiż – tak jest – prestiż – bo nauczyciel państwowy powinien mieć prestiż – nie był spostponowany?
Mam do Pana ogromny szacunek – jak wiele milionów Polaków – którzy przeszli swoje Morze Czerwone dzięki Pana bardzo odważnym reformom i – na tym skorzystali. Ale jeśli chce Pan prywatyzować oświatę publiczną – trzeba powiedzieć – nie. Najlepsze, doskonałe osiągnięcia tej strefy zawsze wiązały się z przestrzenią publiczną. Począwszy od Szymona Konarskiego, czy Szkoły Rycerskiej. Skończywszy na najznakomitszych szkołach publicznych II Rzeczypospolitej.
Oboje moi rodzice – z bardzo różnych rodzin – rozpoczęli edukację w przedwojennej Polsce – przerwaną wojną i okupacją. To, czego zdążyli się nauczyć przed wojną, starczyło im na wiele lat powojennych. Ale właśnie dlatego: nauczyciele byli zaufanymi mężami państwa polskiego, byli na bardzo wysokim poziomie, nikt – tak jak Pan teraz – nie wymawiał im – drobnych w istocie przywilejów. Nikt – tak jak Pan teraz nie podważał ich kompetencji i nie usiłował wyciągać z ich kieszeni pieniędzy, które godnie zarabiali. Czemu uwziął się Pan na nauczycieli?
Czy zdaje Pan sobie sprawę, że przeciętna polska nauczycielka – bardzo ciężko pracująca, po wielu latach pracy, staży, szkoleń – dostaje na rękę maksymalnie dwa tysiące czterysta złotych? I nie jest Panu za to wstyd? Bo mnie – jest wstyd. Wstyd za państwo polskie, które nie potrafiło do tej pory skutecznie postawić na edukację. Ile otrzymuje – byle idiota -poseł? Taki – bierny, mierny, ale wierny? Niech Pan to zważy w swoim sumieniu, doprawdy, niech Pan to rozważy sprawiedliwie – niczym Sokrates, a potem dopiero niech Pan się zabiera za reformę stanu nauczycielskiego.
I jeszcze jedno: obecny niż demograficzny powoduje redukcję etatów w szkołach. Zawsze uważałem, że im mniejsza klasa, im mniej uczniów – tym lepsze efekty nauczania. To jest podstawa procesu nauczania – indywidualne kontakty z uczniem, możliwość osobistego kontaktu, korekt, pracy indywidualnej. Ale państwo polskie tego nie rozumie. Skoro jest mniej uczniów komasuje ich w dużych zespołach, zwalnia „zbędnych” nauczycieli, zmniejsza sumę wydawaną na jednego ucznia. No bo można zaoszczędzić. Czemu nie? Dlaczego – Szanowny Panie Leszku – nie możemy oszczędzać w innych dziedzinach? Jest tyle możliwości!
Pan, jako wybitny ekonomista mógłby zaproponować sporą, realną listę. Ale uwziął się pan na nauczycieli. Tego – jako były – wieloletni – pracujący za grosze nauczyciel – nigdy Panu nie wybaczę. Nie bije się słabszych. Nie wypada. Naprawdę – nie wypada.
Paweł Huelle, pisarz. Były wieloletni nauczyciel, wiceprezes PEN Clubu
Więcej… https://wyborcza.pl/1,75515,11941642,Pawel_Huelle_do_Balcerowicza__Uwzial_sie_pan_na_nauczycieli_.html#ixzz1zTy2DO1J